James Bond – energetyczny bohater wielu pokoleń
Postać Jamesa Bonda śmiało można obecnie określić mianem fenomenu. Filmowemu bohaterowi stuknęła w ubiegłym roku pięćdziesiątka, ale nie przeszkodziło mu to w zawojowaniu sal kinowych, do których widzowie ściągali tłumnie na długo wyczekiwany Skyfall. Agent z licencją na zabijanie już dawno temu wyszedł poza granice kinematografii i stał się symbolem popkultury. Niezwykle energetycznym symbolem, skupiającym na sobie uwagę obu płci, licznego grona badaczy oraz wielkiego biznesu.
Zapewne każdy z Was wymieni przynajmniej kilku bohaterów kina akcji, którzy powracali w kolejnych filmach, by udowodnić nam, że nie można ich spisywać na straty. Wystarczy wspomnieć legendarnego już Johna Rambo, zdolnego do niemożliwego Ethana Hunta (Mission: Impossible), czy też krzyżującego plany złoczyńców Johna McClane’a (Szklana pułapka w świecie znana pod tytułem Die Hard). Jamesa Bonda nie można jednak zaliczyć do tego grona – on posiada już własną kategorię i na przestrzeni kilku dekad stał się symbolem sukcesu, dobrego gustu, wyrafinowanego poczucia humoru oraz seksapilu.
Agent o wielu twarzach
Skyfall jest 23 filmem, w którym James Bond wykonuje powinności agenta MI6 (brytyjski wywiad wojskowy) i ratuje świat przed zakusami czarnych charakterów (to imponujący wynik, ale pobił go np. japoński potwór Godzilla, któremu poświęcono więcej obrazów). Trudno byłoby się spodziewać, by w tę postać wcielał się nieustannie jeden aktor – superagent musi być wszak w sile wieku, nie może mu również zabraknąć energii i wigoru. Wspomniany schemat zaczęto jednak przełamywać w ostatnich odsłonach Bonda – agent stał się bardziej „ludzki”, przestał być człowiekiem wiecznie młodym i niezniszczalnym. Wbrew pozorom, taki zabieg uczynił go jeszcze bardziej atrakcyjnym.
Szkocki aktor Sean Connery, który wcielał się w postać Jamesa Bonda w sześciu pierwszych filmach (a właściwie w pięciu pierwszych i siódmym filmie – ciąg przerwał George Lazenby), nie mógł wykonywać do dnia dzisiejszego powinności brytyjskiego agenta. Szkota zastąpił w połowie lat siedemdziesiątych XX wieku inny szlachcic – Sir Roger Moore (co ciekawe, jest on o trzy lata starszy od swego poprzednika). Panowie łącznie aż 13 razy wcielali się w postać Bonda i zdaniem wielu fanów serii, stworzyli niedoścignione kreacje.
Gdy w rolę 007 wcielał się po raz pierwszy Daniel Craig, pojawiło się mnóstwo głosów przeciwnych tej koncepcji. Niezadowolonym nie odpowiadał głównie wygląd i budowa fizyczna aktora. W owym czasie często można było usłyszeć, iż niewysoki blondyn nie może być Bondem. Podobne kontrowersje wzbudzają pogłoski dotyczące następcy Craiga: Bonda miałby grać czarnoskóry aktor, co dla wielu osób jest już zbyt dalekim odejściem od kanonu. Warto jednak mieć na uwadze, że spory przy doborze odpowiedniej ekipy filmowej, a zwłaszcza odtwórcy głównej roli, nie są niczym nowym w historii Jamesa Bonda.
Timothy Dalton, który pojawił się w dwóch filmach o Bondzie przez jednych uważany jest za idealnego 007 (najbardziej zbliżonego do bohatera wykreowanego w powieściach przez Iana Fleminga), inni zarzucają mu zaś, że stworzył zbyt „zniewieściałego” agenta. Cóż, wszystkich nie można zadowolić. To jednak szczegół, ponieważ Bond funkcjonuje już bardziej jako zjawisko.
Pożądają go kobiety, zazdroszczą mu mężczyźni
Miliony ludzi na całym świecie mogą śmiało powiedzieć, iż wychowały się na Bondzie. Nierzadko dotyczy to już wielopokoleniowych rodzin, w których dziadek i wnuk wspólnie wyczekują nowego filmu o przygodach superagenta. Większość chłopców zazdrości Bondowi jego gadżetów, z czasem przychodzi też fascynacja pojazdami, jakimi przemieszczał się 007 (na czele ze słynnym Astonem Martinem DB5 w kolorze srebrno-szarym), a ostatecznie wielu panów zazdrości Bondowi jego łatwości w nawiązywaniu kontaktów z kobietami, ich uwodzeniu i jednoczesnej niezależności. Gadżety, luksusowe samochody i piękne panie – czy można chcieć czego więcej?
Być może część kobiet powie, że Jaguar, piękny zegarek i szelmowski uśmiech to trochę za mało, by skraść serce. Bond ma jednak w zanadrzu kilka innych atutów. To prawdziwy dżentelmen o nienagannych manierach (choć filmowcy niejednokrotnie wychodzili poza ten schemat, żeby nie uczynić agenta zbyt „świętoszkowatym”). Włada wieloma językami, posiada wszechstronne wykształcenie, doskonale się ubiera i nie można mu zarzucić braku dobrego smaku (wystarczy wspomnieć o zegarkach brytyjskiego agenta). To już nie tyle obiekt westchnień, co idealny kandydat na męża. Tu pojawiają się jednak dwa problemy: po pierwsze, Bond to postać fikcyjna i wiele pań zapewne rozpatruje to w kategoriach nieszczęścia, a po drugie, nawet gdyby 007 istniał naprawdę, to trudno uwierzyć, by którejś z pań udało się go doprowadzić przed ołtarz i utrzymać dłużej przy swym boku.
Właśnie na tym polega jeden z fenomenów Bonda – mężczyźni chcą być nim, kobiety pragną być z nim. To postać atrakcyjna bez względu na płeć, wiek, filmowy gust czy przynależność kulturową. Czy można sobie wyobrazić bardziej energetycznego bohatera?
Nazywam się Bond i pijam Martini z wódką
My name is Bond. James Bond – ten zwrot kojarzą chyba wszyscy. Stał się on prawdziwym symbolem i jednym ze znaków rozpoznawczych tajnego agenta. Podobnie jest z słynnym Martini z wódką, które powinno być wstrząśnięte, nie mieszane (choć w Skyfall widzimy 007 m.in. z butelką piwa – to spora ekstrawagancja) czy niepozornym pistoletem Walther PPK, który jest swoistym podpisem Bonda. W wypadku 007 jeszcze jedno jest pewne – wyjdzie z każdej opresji i powróci w kolejnym filmie.
Wspomniane znaki rozpoznawcze przeszły już do historii nie tylko kina, ale całej popkultury i trudno sobie wyobrazić, by miały zostać trwale usunięte. W przypadku Bonda filmowcy eksperymentują z formą i poddają widzów próbom, ale najczęściej i tak odwołują się do klasycznych motywów związanych z tą postacią. Wystarczy tu wspomnieć o ironicznym poczuciu humoru, które się nie starzeje. Niektóre kwestie wypowiadane przez Bonda w kolejnych filmach i jego komentarze do niebezpiecznych lub niecodziennych wydarzeń bawią nawet po kilku dekadach. Zapewne jest to jeden z powodów, dla których wracamy do kina i przed telewizory, by po raz kolejny podziwiać agenta z licencją na zabijanie.
Na przemocy świat się nie kończy – Bond to wielowymiarowy biznes
Odwoływanie się do licencji na zabijanie (czyli słynnych dwóch zer przed siódemką) nie jest przypadkowe – to jeden z ważniejszych motywów, który doskonale wpisuje się w ideę kina akcji. Jednak Bond tropiący swoich przeciwników, ścigający ich za wszelką cenę i przy użyciu wszystkich dostępnych środków (czasem role się odwracają i to agent musi się ratować ucieczką), a ostatecznie unicestwiający wroga, to tylko jedna strona medalu. Widzowie nie idą do kin jedynie po to, by zobaczyć, jak Bond rozprawia się z kolejnymi mistrzami zła, którzy planują podbić lub zniszczyć świat – celem jest także „podtrzymanie tradycji” i uczestnictwo w prawdziwym fenomenie. Bond stał się już zjawiskiem na skalę globalną, a takie zjawiska zazwyczaj przyciągają.
Przyciągają i pozwalają zarobić – brytyjski agent to chodząca marka, zapewniająca swoim właścicielom (prawa do Bonda należą ponoć w całości do holdingu Danjaq, kontrolowanego przez rodzinę Broccolich) olbrzymie zyski. Wszak okazji do lokowania swoich produktów w filmach o superagencie nie brakuje. Jeżeli dodamy do tego zyski płynące ze sprzedaży biletów do kin (a na tym przecież dystrybucja się nie kończy) i wszelkie poboczne źródła dochodów, to okaże się, że Bond wart jest grube miliardy dolarów. I z każdym kolejnym filmem będzie zapewne znosił jeszcze większe złote jaja.
Magia Bonda nie oddziałuje tylko na ludzki zmysł wzroku – nierzadko konkretny film kojarzy się nam z wielkim hitem muzycznym, który szedł w parze z obrazem. Najświeższym przykładem jest tu Adele i Skyfall – piosenka podbiła wiele list przebojów i z pewnością jest jedną z bardziej znanych kompozycji roku 2012. Nie można jednak zapominać o takich utworach, jak GoldenEye w wykonaniu Tiny Turner, The World Is Not Enough grupy Garbage, czy Goldfinger w wykonaniu Shirley Bassey (a lista jest przecież dużo dłuższa). Piosenka z Bonda nie staje się oczywiście automatycznie szlagierem, ale są na to spore szanse – wykonawcy z pewnością rozumieją rangę powierzonego im zadania i możliwości, jakie ono stwarza.
Na koniec nie pozostaje nic innego, jak tylko powtórzyć tezę postawioną we wstępie – James Bond nie jest już tylko bohaterem książek i filmów – należy go rozpatrywać w kategoriach zjawiska i fenomenu. Superagent stanowi część kultury masowej, a jego losy będą śledziły kolejne pokolenia. Czy można stworzyć coś bardziej energetycznego, niż idealnego bohatera, który nigdy się nie starzeje?
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Kategorie: Ciekawostki
Tagi: 007, Film, James Bond, Kino, Skyfall
Na Skyfall prawie przysnąłem, taki nudny jest…
Sean Connery był jeszcze do rzeczy
Roger Moore, potem „ciut” za nim Prince Brosnan, a potem… a potem to ktoś jeszcze grał prawdziwego Bonda?! 🙂
Świetna seria filmów 007 zawsze mnie ciekawiła aby to oglądać.
Nowy bond bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Można powiedzieć, że potwierdził, że jest postacią ponadczasową 😀 A właściwie bardziej twórcy filmu 🙂
Pierce Brosnan to najprzystojniejszy z Bondów a Sophie Marceau najpiękniejsza z dziewczyn Bonda